My story

Cześć,

to mój trzeci blog. Na poprzednich 2 mam tyle prywatnych treści, że postanowiłam je odpublicznć. Przez lata blogowania nie stałam się wytworną pisarką, więc nie zachwycę zbłąkanych wędrowców, którzy tu trafili, tak zwanym "lekkim piórem". Moje pióro jest ciężkie, choć wydaje się być niczym przy ciężarze mojej głowy. Mam w niej myśli dużo, czasem zdaje mi się, że stanowczo za dużo jak na człowieka przystało. Nie czytajcie więc tego bloga do poduszki, bo nie prześpicie nocy. Lepiej z rana i to po pierwszej kawie.

Dzisiaj jednak nie będzie epopeji i podniosłego tonu, przybliżę tylko moją historię w skrócie (to się zaraz okaże), bo tak na początek bloga przystało. Żeby nie zamęczać Was historią o tym jak wypadłam z wózka, a ojciec zamiast mnie podnieść wyjął aparat i robił zdjęcia, przeskoczę od razu do gdzieś tak 21 roku mojego życia, zostawiając w milczeniu to co było wcześniej.

Mieszkałam wtedy w Danii, jeszcze nie studiowałam, pracowałam w kuchni i bardzo mnie to męczyło, bo owszem kochałam jedzenie i gotowanie, ale nie aż tak jak modę. Ze względu na barierę językową i nie oszukujmy się kulturową (jednak Polka za granicą), ciężko było mi znaleźć jakąkolwiek ambitną pracę w tym całym modowym industry. Była jednak możliwość pracy w Zarze, która to zatrudniała samych imigrantów, bo to jednak fajna, tania i wydajna siła robocza jest. Pracują za minimalną i zapier****** jakby mieli motorki sami wiecie gdzie. Miało być w skrócie, więc tego doświadczenia nie będę opisywać, poza tym zapewne każdy z Was zna kogoś, kto zna kogoś, kto tam pracował i może Wam opowiedzieć. W Zarze przepracowałam jakoś 2,5 roku i było to najlepsze miejsce do obserwowania jak działa fast fashion i jak zachowują się klienci w fast fashion. Obserwacja tego świata i rosnąca świadomość społeczeństwa dała mi bardzo dużo do myślenia i w ten sposób jakiś czas po odejściu z Zary postanowiłam, że moja stopa w sieciówkach nie postanie. Chciałam stać się świadomym nabywcą. Zaczęłam analizować swoje zachowania i potrzeby, przeczytałam na ten temat kilka książek, a jeszcze inne kupiłam i nie przeczytałam, ale poczułam, że wiedza z nich przez regał jakoś sama tak do mnie trafiła. Przerzuciłam się na kupowanie vintage, co niestety początkowo okazało się być bardzo złudne i niczym nie różniło się od zakupów w sieciówkach, bo nadal kupowałam tonę rzeczy, których nie byłam w stanie wynosić, a do tego nie zawsze dobrej jakości. Całe szczęscie szybko zauważyłam, że porządnie odszyte jedwabie i kaszmiry miło się noszą i dobrze trzymają formę, więc kolejnym krokiem jaki podjęłam, było dokładne sprawdzanie jakości w lumpeksach.

I tak oto jestem ja - lumpeks master. Kupuję rzeczy tylko dobrej jakości, a tej słabej zostawiam, może ktoś inny się skusi, komu to nie przeszkadza. Nie kupuję mało, ale staram się nie przeginać, poza tym regularnie oddaje/sprzedaje to czego nie noszę i nieskromnie muszę przyznać, że z sieciówkowych rzeczy kupionych przed laty nie zostało mi prawie nic. Nie dlatego, że ideologicznie chciałam się pozbyć tych rzeczy, ale ze względu na ich jakość. Większość po prostu nie dożyła.

A teraz jeszcze odpowiedź na pytanie: Właściwie po co mi blog? Mój chłopak powiedziałby: PO TO!!
Tak szczerze, to dlatego, że czasem mam coś do powiedzenia (zazwyczaj za dużo), a pisanie moich przemyśleń na instagramie nie do końca mnie satysfakcjonuje. Można tam oczywiście wrzucić namiastkę tego co w głowie, ale ogranicza Cię na przykład limit słów. Co więcej robię bardzo dużo zdjęć, a instagram nie ma na nie miejsca i pomyślałam, że blog mógłby stać się formą mojego pamiętnika.


Dzisiaj również nie omieszkam się wrzucić kilku zdjęć na którym to dumnie zaprezentuję mój dzisiejszy vinatge total look i z ogromną przyjemnością poinformuję gdzie wszystko kupiłam, jak na dobrą blogerkę przystało, a więc:

Bluzka Barbie - lumpeks
Spodnie Levi's - lumpeks
Marynarka Bruuns Bazar wełniana - lumpeks
Torebeczka prawdziwej Lejdi - lumpeks
Szpileczki Jimmy Choo - eBay

PACZCIE i podziwiajcie:






KISSKI, Marcela






Komentarze